"Szczepaniak, Szczepaniak, tyś warszawski cwaniak" – 45 lat temu zmarł legendarny kapitan reprezentacji
„Jaśnie wielmożny Panie Szczepaniak. Błagam Pana, nie kończ Pan kariery” – pisali warszawscy kibice w 1948 r., kiedy Władysław Szczepaniak kończył piłkarską karierę. „Gdy kończył karierę, to ludzie przeżywali to podobnie, jak teraz jest z Adamem Małyszem” – przekonywał w 2011 r. historyk z Uniwersytetu Warszawskiego, dr Robert Gawkowski.
Obecnie postać Władysława Szczepaniaka wydaje się nieco zapomniana, choć dla piłkarskiej Warszawy przed wojną był taką postacią, jak dla powojennej związany z Legią Kazimierz Deyna.
„Sprawa jest prosta. Był to genialny piłkarz. Jako młody chłopak, warszawiak, byłem nim zafascynowany. Podobne fascynacje przeżywało zapewne wielu kibiców w swoich miastach. Ja miałem to szczęście, że mój idol zrobił międzynarodową karierę, że znał go cały świat” – charakteryzował popularnego „Kakę” Stefan Szczepłek. Dzisiaj mało kto wśród interesujących się piłką nożną nie kojarzy Kazimierza Deyny, jednocześnie mało kto pamięta o dawnym idolu warszawskiej publiki – Władysławie Szczepaniaku.
Był pochodzącym z robotniczej rodziny rodowitym warszawiakiem. Urodził się 19 maja 1910 r. Młodość spędził w okolicach Placu Zbawiciela, mieszkał przy ul. Mokotowskiej. W tamtejszym kościele Najświętszego Zbawiciela służył jako ministrant. Szczepaniak przez całe życie był gorliwym katolikiem.
Pierwsze lekcje gry w piłkę nożną pobierał na pobliskiej Agrykoli. Grywał także na Polu Mokotowskim. Po śmierci ojca w 1923 r. musiał pomagać finansowo w utrzymaniu rodziny.
„Trenował najpierw na klatce schodowej swojego mieszkania przy Mokotowskiej. Jak uderzył przypadkowo w drzwi, to sąsiadka robiła awanturę, nieraz go biła. Starał się nie trafiać w drzwi, ale dla świętego spokoju przeniósł się na podwórko. Tam miał dwumetrowy mur i jeżeli uderzył centymetr za wysoko, piłka wylatywała za ogrodzenie. Żeby nie przechodzić po drabinie na drugą stronę, nauczył się więc tak kopać, żeby piłka nie wylatywała za ogrodzenie. Dlatego Władziu tak celnie uderzał” – wspominał kilka lat temu w rozmowie z portalem Interia Jerzy Piekarzewski, honorowy prezes Polonii Warszawa.
Chodził do szkoły, pracował, a w wolnych chwilach grał w piłkę. Młodego, zdolnego chłopaka wypatrzyli trenerzy Polonii i tak w 1926 r. na zaproszenie Stefana Lotha trafił do jej juniorów. „Czarnym Koszulom” pozostał wierny do końca swojej piłkarskiej kariery w 1948 r.
„Szybko awansował do pierwszego zespołu (1927) zastępując chorego Grabowskiego podczas meczu z Czarnymi we Lwowie (grał na środku napadu i strzelił dwie bramki). Mimo wielorakich zajęć i ciągłych konfliktów ze szkołą (młodzieży nie wolno było grać w klubach) maturę zdał jako ekstern poza własnym gimnazjum z wynikiem pozytywnym” – czytamy w biogramie piłkarza na stronie internetowej Polskiego Komitetu Olimpijskiego.
W lidze zadebiutował w 1928 r. jako napastnik. Potem częściej grywał już w pomocy, by na początku lat trzydziestych zostać obrońcą. Szybko stał się jednym z najlepszych defensorów w lidze, z czasem został również kapitanem Polonii. „W latach dwudziestych, przed utworzeniem ligi piłkarskiej, na krajowych boiskach prym wiodły drużyny małopolskie z Krakowa i Lwowa – Cracovia, Wisła, Garbarnia, Pogoń, Czarni, ale już od połowy lat trzydziestych zdecydowanie dominował Śląsk. Drużyna Ruchu z Wielkich Hajduków (obecnie Ruch Chorzów) ze znakomitym Wilimowskim, Teodorem Peterkiem i Gerardem Wodarzem w ataku zdobywała pięciokrotnie mistrzostwo kraju, a chorzowski, Amatorski Klub Sportowy został w 1937 roku wicemistrzem” – czytamy w książce Juliusza Kuleszy „Zakazane gole. Futbol w okupowanej Warszawie”.
„Ale i stolica była godnie reprezentowana, najpierw przez aż trzy drużyny ligowe, a po spadku w 1936 roku Legii – przez Polonię i Warszawiankę. Warszawscy piłkarze, jak między innymi „poloniści” – Władysław Szczepaniak, Jerzy Bułanow, (...) a także Henryk Martyna (...) z Warszawianki, bywali reprezentantami kraju w meczach międzypaństwowych, niektórzy wielokrotnymi. Bułanow, Szczepaniak i Martyna – nawet kapitanami reprezentacyjnej jedenastki” – dodaje Kulesza.
Gra Szczepaniaka charakteryzowała się nie tylko nienaganną techniką, ale i dużą walecznością. Swoimi bramkami potrafił rozstrzygać losy piłkarskiej rywalizacji. „W meczu z Legią (w pierwszym sezonie) decydującą o zwycięstwie bramkę strzelił młodziutki, ale świetnie zapowiadający się napastnik Władek Szczepaniak, dziś znany w całej Polsce obrońca reprezentacji” – czytamy w „11 Czarnych Koszul – moje wspomnienia” Jerzego Bułanowa (w oprac. dra Roberta Gawkowskiego).
Od 1930 r. Szczepaniak grał w reprezentacji Polski. Miał zaledwie 20 lat, kiedy 28 września wystąpił w rozgrywanym w Sztokholmie meczu ze Szwecją. Polacy dość niespodziewanie pokonali silnego rywala, aż 3:0, za co zebrali burzę oklasków od 30 tysięcznej publiki. Co ciekawe, ostatnim meczem Szczepaniaka w reprezentacji Polski był również mecz ze Szwedami. Wówczas jednak we wrześniu 1947 r. „Biało-czerwoni” przegrali 4:5. Oba te mecze dzieliło aż 16 lat i 355 dni, czyni to jego karierę reprezentacyjną jedną z największym stażem.
„Świetny Szczepaniak, który na skrzydle zbierał laury. Gdyby jednak Szczepaniak, albo jak nazywali go koledzy +Hiszpaniak+, był mniej pyskaty, na pewno doszedłby do sławy światowej. Ale w gruncie rzeczy chłopak niezwykle poczciwy, tylko że gada, gada...” - podkreślał Bułanow.
W czasach, kiedy grało się jedynie po kilka spotkań rocznie, Szczepaniak aż 18 razy wyprowadzał drużynę narodową jako jej kapitan. Podobnie było w słynnym meczu z Brazylią podczas mistrzostw świata we Francji. Kapitanem „Canarinhos” był słynny Leonidas – strzelec trzech bramek. Pomimo wspaniałej gry Polacy przegrali po dogrywce 5:6 i pożegnali się z turniejem.
Dwa lata wcześniej podczas Igrzysk Olimpijskich w Berlinie (1936) polska drużyna ze Szczepaniakiem w składzie otarła się o medal, zajmując ostatecznie czwarte miejsce (porażka z Norwegią 2:3). Po latach przed turniejem olimpijskim w Monachium (1972), będzie opowiadał prowadzonej przez Kazimierza Górskiego drużynie, że mogło być lepiej. Jedenaście lat młodszy od Szczepaniaka Górski, nie jest tu postacią przypadkową. Pomimo różnicy wieku obydwaj bardzo dobrze się dogadywali, a nawet kolegowali. „Choć Górski gra w Legii, najbliżej kumpluje się z piłkarzami Polonii: Władziem Szczepaniakiem i Zdzisiem Gierwatowskim” – zaznacza Mirosław Wlekły w biografii „Górski. Wygramy my albo oni”.
„Po latach wspomni: +Jak był mecz Polonia – Legia, to były dwie grupy kibiców. Jedna krzyczała za Polonią, druga za Legią. Mecz się skończył, razem wracali i było cicho, spokojnie. Rozmawiali, poszli na kielicha+. Boisko Polonii przy Konwiktorskiej leży w gruzach, oba zespoły trenują więc przy Łazienkowskiej. +My ćwiczyliśmy dwa razy w tygodniu we wtorek i czwartek, a oni w środę i piątek+ – zapamięta Górski. - I pomimo naszej rywalizacji nikomu to nie przeszkadzało” – podaje Wlekły.
Karierę Szczepaniaka, podobnie jak wielu innych utalentowanych piłkarzy, załamał wybuch drugiej wojny światowej. Jednak i wówczas, pomimo groźby kary śmierci, grywał w konspiracyjnych spotkaniach. „W okresie II wojny światowej mieszkał na Starówce. Pewnego razu była łapanka, Niemcy zaciągnęli go do samochodu i chcieli wywieźć do obozu koncentracyjnego. Gdy pokazał kartę olimpijczyka, jeden z hitlerowców krzyknął: raus!” – podaje wypowiedź Macieja Szczepaniaka portal Interia. „Ojciec biegł, ile sił i wpadł do domu zadyszany. Uszedł z życiem” – dodał syn piłkarza.
Za swój największy sukces piłkarz uważał zdobycie z Polonią mistrzostwa Polski w 1946 r. Był to sukces tym większy, że zdobyty na gruzach zniszczonego przez Niemców miasta, przez drużynę pozbawioną własnego stadionu. „Drużyna z gruzów, drużyna z gruzów mistrzem - płakał Szczepaniak w szatni po ostatnim meczu sezonu” – relacjonował „Przegląd Sportowy”.
Decydujący mecz Polonia rozegrała na stadionie Legii przy ul. Łazienkowskiej. Przy wypełnionych po brzegi trybunach 1 grudnia prowadzone przez Szczepaniaka „Czarne koszule” pokonały AKS Chorzów 3:2.
„Polonia zdobyła mistrzostwo Polski. Zdobyła je w chwili, kiedy wydawało się to najmniej prawdopodobne. Bo czy jest rzeczą zrozumiałą, że właśnie klub Warszawy, miasta, które prowadzi znojny i twardy żywot w najtrudniejszych warunkach wysuwa się na czoło polskiego piłkarstwa, dystansując ośrodki mające znacznie korzystniejsze możliwości?” - dodano na łamach „Przeglądu Sportowego”.
Za mistrzostwo kraju zawodnicy dostali pamiątkowe złote sygnety. Jako że Szczepaniakowi rodziły się wówczas trojaczki, piłkarz poprosił o szafę. Rok po zakończeniu kariery reprezentacyjnej (1947) piłkarz zawiesił buty na kołku, ku rozgoryczeniu warszawskiej publiki ostatecznie kończąc karierę zawodniczą. Pisano do niego listy z prośbą o zmianę decyzji.
W kolejnych latach próbował swoich sił w charakterze trenera. Pracował m.in. z zawodnikami Gwardii, Polonii oraz Pogoni Grodzisk. W 1952 r. pod jego okiem Polonia zdobyła Puchar Polski. Przez wiele lat był również naczelnikiem wydziału administracji Zjednoczenia Przemysłu Jajczarsko-Drobiarskiego w Warszawie.
Władysław Szczepaniak miał czterech synów – Wojciecha, Andrzeja, Jerzego i Macieja. Został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Zmarł w swojej ukochanej Warszawie, 6 maja 1979 r. Na jego cześć plac położony pomiędzy ulicami Pokorną i Alka Dawidowskiego w Warszawie, nosi nazwę Placu Władysława Szczepaniaka.
„Szczepaniak, Szczepaniak, tyś warszawski cwaniak” – śpiewali przez lata warszawscy kibice oraz artyści kabaretowi stołecznej estrady. (PAP)
Autor: Michał Szukała
szuk/ dki/